Home » OKOLICE JEZIORA COMO
Alpy 2012 175

Plan był prosty jak konstrukcja cepa. Mamy tydzień wolnego i w tym czasie trzeba zorganizować sobie sobie fajny wyjazd. Do sprawy podeszliśmy z naukowym zacięciem. Ponieważ z Wrocławia w kierunku Alp prowadzą autostrady, pierwsze 700-900 kilometrów powinno zająć nie więcej niż 8 godzin. Zatem w zapasie, zanim  słońce zajdzie za horyzont, mamy  4 godziny. Kolejne dwie godziny to żelazny zapas, na wypadek, no wiecie: deszcz, dłuższe tankowanie itp. Po szybkich obliczeniach ustalmy odległości do celu na 1100 km. Konfrontacja z mapą szybko pozwala ustalić miejsce wyjazdu – okolice jeziora Como.

Startujemy w sobotę o 6:30. Obowiązkowy kwadrans poślizgu, stał się już chyba tradycją. Co gorsza prawa Murphyego dają znać o sobie. Jeszcze w piętek świeciło słońce. Dzisiaj deszcz leje się strumieniami, a podmuchy wiatru rzucają bike’m po całym pasie autostrady. Nad Legnicą wita nas ściana wody. Tempo spada do 120 km/h, a woda wlewa się za kołnierz przeciwdeszczówki. Gdyby nie to, że obiecałem kumplowi nie gadać bez sensu przez interkom usłyszałby pewnie stek soczystych przekleństw. Nienawidzę jeździć w deszczu, a im bardziej nienawidzę, tym częściej trafia mi się mokry wyjazd. GPS pokazuje odległość do celu – 1100 km. Szlak by to trafił.

Pod Zgorzelcem mży. Ostatnie tankowanie po polskiej stronie. Kolesie na stacji patrzą na nas jak debili. Cóż nikt nie mówił, że będzie łatwo. O wiele lepiej czuje się ekipa w busie. Tym przynajmniej nie pada na łeb i jak jest zimno można podkręcić ogrzewananie. Mam jednak nadzieję, że oldskulowa przeciwdeszczówka skutecznie przestraszy tych w niebie.

Po przejściu granicznym w Jędzychowicach pozostało tylko wspomnienie. Metalowe wiaty już dawno zniknęły, a pod czaszką kołaczą mi się wspomnienia z czasów, gdy pogranicznicy węszyli w poszukiwaniu spisku. Po wielokilometrowych kolejkach i  żołnierzach Gentzchutzu ślad zaginął. Teraz największym zamieszaniem jest połączenie obu autostrad kilkusetmetrowym odcinkiem asfaltu.

Po pierwszych 30 km i przejechniu pierwszego tunelu na autostradzie A4 deszcz znika. Chmury wiją się tuż nad ziemią, ale co najważniejsze już nie pada. Porywisty wiatr stał się mniej ujebliwy, może dlatego, że skręciliśmy na południe. Zacinamy się z kumplem w sobie i odzywamy się jedynie podczas tankowań. Mniejszy z Triumphów Tigerów pali oszałamiające 8 l/100 km, Kufry i jazda pod wiatr zrobiły swoje. Na tankowanie zatrzymujemy się z regularnością włoskiego Pendolino, co 100 minut i ok 220 km.Trzeba pilnować się, żeby tylko nie przyciąć komara i efektownym lobem nie zakończyć podróży w rowie.

Obiad? A co to jest do cholery. Zamiast schabowego wciągamy podczas tankowania po batonie. najlepsze to musli, które nie mulą w brzuchu. zamiast ciepłej herbaty, szybki sok.

Gdy wszystko wskazuje, że pobijemy rekord przejazdy 50 km przed Monachium dopada nas deszcz. Woda leje się strumieniami, my zwalniamy a na dodatek w ferworze walki mylę drogę. Zamiast wylatujemy na wschodnią obwodnicę miasta i nadrabiamy kolejne 30 km. Kierunek na GaPa jest zawalony samochodami. Korek goni korek a roboty drogowe ciągną się w nieskończoność. Po jaką cholerę Niemcy poprawiająi tak równie drogi nie rozumiem. Powinni przyjechać do Polski, byli by zaskoczeni.

W miejscu, w którym powinny być już alpy widzimy ścianę wody i chmury opierające się na wierzchołkach drzew. Jesteśmy w  GaPa.Mimo deszczu czas mamy nie najgorszy. Jeszcze szybie zakupy w supermarkecie, wbicie w nawigację  opcji omijania płatnych dróg i do celu mamy zaledwie trochę  ponad 250 km. Wizja ciepłej michy i perspektywy wyspania się w wygodnym wyrku zamykają odpowiednie pod deklem. Jedzie się zaskakująco dobrze. Nawet wizyta na szwajcarskiej granicy jest zaskakująco miła. Kolesie nie wychodzą nawet z budki, machając tylko ręką, żeby jechać dalej.


Pokaż Okolice Laggio di Mezzola – dzień 1 na większej mapie


Pokaż Okolice Laggio di Mezzola – dzień 2 na większej mapie


Pokaż Okolice Laggio di Mezzola – dzień 3 na większej mapie

Chłopaki upierają się nad wyjazdem na przełęcz Stelvio. Dlaczego? Bo wszyscy tam jeżdżą, bo jest to najwyższa przejezdna przełęcz we włoskich Alpach Wschodnich. Wysokość 2757 m n.p.m.  robi swoje. Z Novate Mezzola mamy ok 80 km. Nie ma na co czekać ruszmy. Po raz pierwszy podczas tego wyjazdu, jeździmy po drogach mających nawet po dwa pasy w jedną stronę. Z punktu widzenia turysty samochodowego bomba. Jadąc motocyklami wieje po prostu nudą. Pech jednak chce, że przełęcz jest zamknięta na cztery spusty, a robotnicy wspominają, że lada moment sypnie śniegiem. Robimy pamiątkowe fotki ludzi kąpiących się w luksusowym hotelu, całujemy znak zakazu wjazdu i wybieramy alternatywny wariant powrotu przez Szwajcarię.

Skoro nie udało się wjechać na Stelvio, chcemy zrekompensować sobie wyjazd pięknymi widokami. Po paru kilometrach klątwa roboli staje się faktem. Najpierw płatek za płatkiem, śnieg zaczyna powoli swój spektakl.

Na Passo Foscagno (zaledwie 2291 m.n.p.m) śniegiem wali całkiem regularnie. Najgorzej ma kumpel na Triumphie Speed Triplu, bo ma założone typowo asfaltowe gumy. Temperatura spada w do około 0 a na wjazdach do tuneli tworzą się małe zaspy. Paluchy marzną jak cholera. Nikt z nas nie ma ogrzewanych manetek.W Livigno kumpel zjeżdżając z krawężnika uszkadza chłodnicę w Ducati Streefighterzez 848. Będzie miał szansę sprawdzenia jak działa ubezpieczenie Assistance Ducati. Wieczorem, w domu okaże się, że w tym przypadku makaroniarze poradzą sobie znakomicie. Reszta ekipy zęby jedzie dalej. Temperatura za żadne skarby nie chce się podnieść a śniegiem jak waliło tak wali dalej. Trochę lepiej robi się po szwajcarskiej stronie. Asfalt jest czysty a na niebie pojawiają się błękitne przebłyski nieba. Ale śniegiem jak sypało tak sypie. W St Moritz wjeżdżamy na dobrze znaną drogę. Przełęcz Maloja zaliczona po raz drugi. Bomba!. Z kilometra na kilometr robi się cieplej, a w paluchach wraca krążenie. Godzinę później, po kolei i jak najszybciej wskakujemy pod gorący prysznic. To był dobry dzień.


Pokaż Okolice Laggio di Mezzola – dzień 4 na większej mapie


Pokaż Okolice Laggio di Mezzola – dzień 5 na większej mapie

Ostatni dzień wyjazdu postanawiamy uświęcić wyjazdem w góry. A jak. Nawigacja pokazuje fajne winkle na Passo San Marco.


A może masz inne zdanie na ten temat? Nie bój się zostawić tu swojego komentarza.