WYJAZD NA SARDYNIĘ, CZYLI JAK NURAGI JADŁY NAM Z RĘKI
Niewiele jest miejsc na świecie, a już na pewno w Europie, w których mamy wrażenie, że czas stanął w miejscu, a przyroda zaskakuje swym pięknem. Jednym z takich zaginionych światów jest włoska Sardynia.
Planując wyjazd, wiedzieliśmy tylko tyle, że chcemy pojechać w miejsce, które urzeknie nas pięknymi krajobrazami, pozwoli oderwać się od hałasu wielkich miast, a kręte drogi zagwarantują przetarcie bieżników na całej ich szerokości. Zapomniałbym o jeszcze jednym – cel naszej wyprawy musiał leżeć w takiej strefie klimatycznej, w której temperatury zachęcają bardziej do leżakowania na plaży niż do prezentowania najnowszych modeli polarowych bluz. Krótki wywiad wśród znajomych dał nadzwyczaj pomyślne rezultaty, a decyzja zapadła błyskawicznie. Wyjeżdżamy do Włoch, a konkretnie na Sardynię.
OD SŁÓW DO CZYNÓW
Wyruszając w podróż postanowiliśmy wykorzystać kilka wolnych dni długiego majowego weekendu. Ten termin miał jeszcze jedną zaletę – według zapewnień przyjaciół wiosna na Sardynii ma swój niepowtarzalny urok. Piękno budzącej się do życia przyrody urzeka nawet największych ponuraków, a temperatura w ciągu dnia wynosi około 25 stopni Celsjusza, jest więc idealna do latania na bike’u. Chcąc większość czasu spędzić na wyspie, decydujemy się na szybki przejazd do Livorno, skąd po ośmiu godzinach spędzonych na promie powinniśmy zjechać na ląd.
Mimo kiepskich oznaczeń, bez problemów przejeżdżamy przez Czechy, zatrzymując się na nocleg w Austrii. Kolejne dwa dni upływają pod znakiem regularnych, co 250 kilometrów, odwiedzin autostradowych stacji benzynowych. Właściwie trasa nie byłaby godna nawet najmniejszej wzmianki, gdyby nie to, że w dolinach leżała jeszcze gruba warstwa śniegu. Po trzech dniach, wieczorem, przyjeżdżamy do portu. Zakup biletów nie stanowi najmniejszego problemu. Ceny są zaskakująco niższe niż jeśli kupowalibyśmy je za pośrednictwem polskiego biura. Teraz nie pozostaje nic innego, jak mocno przycumować motocykle w ładowni i po zwiedzeniu promu – pięć poziomów, trzy knajpy i dwa bary – pójść szybko spać. Przecież o szóstej dopływamy do Sardynii.
SARYDNIA RAJ NA ZIEMI
Ranek wita nas feerią niespotykanych dotąd zapachów, przepięknym wschodem słońca i lekką mżawką. Ponieważ do kempingu mamy zaledwie 120 km, często zatrzymujemy się, podziwiając widoki stromych skalnych wysepek, których jedynymi mieszkańcami są mewy. Jedziemy w stronę Cala Gonone, małego miasteczka leżącego na wschodnim wybrzeżu. Droga staje się coraz bardziej kręta. Wkrótce zaczyna przypominać rozrzucony bezładnie kłębek sznurka. Równina stopniowo zamienia się w przedgórze, a asfalt stromo pnie się w kierunku przełęczy, których wysokość przekracza 700 m n.p.m. Nieźle, biorąc pod uwagę, że zaledwie kilkanaście kilometrów wcześniej zjechaliśmy z promu.
Na szczęście, dla motocykli takie drogi nie stanowią problemu, a my doceniamy nowe opony założone przed wyjazdem. Coraz mocniejsza mżawka staje się uciążliwa, skutecznie utrudniając połykanie kolejnych winkielków. Jak się później okazało, wiosną na Sardynii deszcz pada często i obficie, o czym świadczyła przerwana przez lawinę błota i kamieni droga pomiędzy miasteczkami Dorgali i Tortoli. W strugach wody dojeżdżamy do Cala Gonone, pokonując na dystansie niecałych 15 km różnicę wysokości ponad 800 metrów. Na kempingu wynajmujemy bungalow, który przez najbliższy tydzień stanie się naszą bazą wypadową. Resztę dnia spędzamy na spacerach po plaży i miasteczku, które sprawia wrażenie całkowicie wyludnionego – według zapewnień tubylców tak wygląda Sardynia przed sezonem.
Mamy sporo szczęścia. Pogoda poprawia się i podczas kolejnych dni możemy zająć się zwiedzaniem wyspy. Na pierwszy ogień idzie Nuoro – jedno z większych miast na wyspie. Po drodze, zachęceni licznymi reklamami, decydujemy się na zwiedzanie Serra Orrios, czyli ruin grodu zbudowanego z nurag – kamiennych domów przypominających swym wyglądem kopiec.
Co ciekawe, do dzisiaj dokładnie nie wiadomo, kim byli mieszkańcy tych osiedli. Pojawili się równie tajemniczo, jak zniknęli, pozostawiając po sobie około pięć tysięcy nurag oraz narzędzia i figurki wykonane z brązu.
COŚ DLA MIŁOŚNIKÓW HISTORII
Proponuję, aby zwiedzanie Serra Orrios włączyli do swojego programu wyłącznie zagorzali miłośnicy historii. Pozostali zanudzą się na śmierć, myszkując pomiędzy stertami kamieni. Nuoro leży u podnóża góry Monte Ortobene. Tuż przed wjazdem do miasta spore zaskoczenie. Wyjeżdżając zza zakrętu, niemal wpadamy w stado pędzonych jezdnią owiec. W chwilę po zatrzymaniu, motocykle giną w kremowym dywanie owczego futra. Jak się później okaże, takie spotkania będą się powtarzać podczas zwiedzania wyspy.
Nuoro niczym nie poraża – jest to małe, prowincjonalne miasteczko, na tyle cywilizowane, że nie ma już w nim starców od wieków – wydaje się – siedzących na ławeczkach w rynku, i na tyle staroświeckie, że nie znajdziemy tu żadnych fast foodów. Turystyczną atrakcją jest ogromny pomnik Chrystusa na szczycie Monte Ortobene, spod którego roztacza się przepiękny widok na zachodnią część wyspy.
Wystarczy tego zwiedzania. Nadeszła najwyższa pora na zaliczenie tutejszych asfaltowych agrafek. Mijamy Olienę, jadąc w kierunku Orgosolo. Droga, mimo że jest zaznaczona żółtym kolorem, a więc należy do tych ważniejszych, jest wąska, wręcz bardzo wąska. Proste pomiędzy zakrętami stają się coraz krótsze, a skrzynie biegów w naszych motocyklach mogłyby mieć co najwyżej trzy przełożenia. Spada średnia, która na dystansie 30 kilometrów nieznacznie przekracza 45 km/h. Przypominają nam się wakacje w Alpach, z tą różnicą, że w górach było mokro i chłodno, a na Sardynii jest ciepło i świeci słońce.
SZYBKA ZMIANA JĘZYKA?
Mimo że Orgosolo to mała wioska w górach, panuje tu niespotykany ruch. Autokary krążą pomiędzy kilkoma parkingami, a obowiązującym językiem staje się niemiecki. Sprawcami tego całego zamieszania są mieszkańcy, którzy zdecydowali się na zapisywanie wydarzeń z historii w formie obrazów malowanych na ścianach domów. Powolny przejazd główną uliczką pozwala zapoznać się z ważniejszymi datami z okresu I i II wojny światowej. Nie zabrakło tu również najświeższych informacji, na przykład o ataku na WTC w Nowym Jorku.
Nam najbardziej podobali się szalejący motocykliści uwiecznieni na ścianie lodziarni. Powrót na kemping to bułka z masłem. Kolacyjka przy lokalnym winku pozwala zapomnieć o bolących rękach i spojrzeć z optymizmem na zakręcone trasy Sardynii. Kolejne dni upływają pod hasłem – więcej jeżdżenia, nieco mniej zwiedzania. Darowujemy więc sobie wizytę w starożytnej nekropolii Santa Andria Priu, czyli kamiennych grot wykutych w skałach. Wybieraliśmy natomiast bardziej interesujące miejsca, takie jak zachowana w doskonałym stanie nuraga Santa Antine.
Czas poświęcamy głównie na włóczenie się po okolicy, podziwianie przepięknych widoków i oglądanie tego, co w Polsce niespotykane. Z dnia na dzień staramy się jeśdzić coraz dalej, aby dotrzeć w końcu do stolicy wyspy Calgliari. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego przyroda nie pozwalała nam dojechać na południe wyspy, gdyż każda próba wyjazdu kończyła się ulewnym deszczem. Nie pozostało więc nic innego, jak odwiedzenie północnej części. Tu dla odmiany zawsze świeciło słońce i było bardzo ciepło. Zwiedzamy Bosę z jej przepięknym zamkiem i Sassari z głównym placem Piazza d’Italia, otoczonymi stylową XIX-wieczną zabudową. Na szczególną uwagę zasługuje mała bazylika Trinita di Saccargia. Zbudowana bez typowego dla naszych warunków przepychu, zaskakuje nietypowymi dwukolorowymi murami, wymurowanymi na przemian z jasnego i ciemnego kamienia.
WITAJCIE W ALGHERO
Cały dzień zajmuje wyprawa do Alghero.Ten przepięknie położony nad brzegiem morza port pełnił również funkcję obronną. Obrazu dopełniają typowe dla włoskiej zabudowy wąskie uliczki z rozwieszonym między oknami praniem. Stąd wiedzie niemal prosta droga do Capo Cacia, półwyspu z przepięknym i bardzo wysokim wybrzeżem klifowym. Kto chce, może również odwiedzić trzy groty z najpiękniejszą – Grotte di Nettuno.
Tydzień na kempingu Cala Gonone minął jak z bicza strzelił, a my decydujemy się na zmianę naszej bazy. Podjęcie decyzji ułatwia pogoda – na południu jak zwykle pada, na północy świeci słońce. Wybieramy więc Isola del Gabbiani, położone nad brzegiem morza, niedaleko od Palau. Taka lokalizacja ma wiele zalet. Przede wszystkim w tej części wyspy jest sporo małych pustych plaż, więc istnieje wprawdzie niewielka, ale jednak szansa, że podczas wakacji chwycimy choć trochę opalenizny. Po drugie, w tej części wyspy dały o sobie znać zjawiska erozji, tworząc w kamieniach fantazyjne kształty. Jednym z nich jest skała nieopodal Castelsardo, przypominająca wyglądem słonia.
Mimo że miasto żyje z turystów i przypomina ogromną cepelię ze straganami wypełnionymi po brzegi typowymi dla tego regionu pamiątkami, warto zapuścić się w okolice górującego nad nim zamku. To właśnie tutaj jest jeszcze szansa zobaczenia kobiet ubranych w tradycyjny sardyński czarny strój, siedzących na schodach przed domem i haftujących koronki. Na zwiedzaniu wybrzeża powoli mijają kolejne dni, w czasie których z wolna przyzwyczajamy się do myśli, że zbliża się pora powrotu. Po wymeldowaniu z kempingu, ruszamy do Olbi, portu, z którego odpływa prom łączący wyspę ze stałym lądem. W spacerowym tempie pokonujemy ostanie 50 kilometrów.
POWROTNEJ DROGI JUŻ CZAS
Zakup biletów, podobnie jak przy wjeździe, bez problemu. Mając do dyspozycji jeszcze cały dzień (prom odpływa o 22) robimy ostatnie zakupy i idziemy na plażę. Wieczorem pozostaje nam podziwiać przepiękny zachód słońca i pozdrowić grupę motocyklistów z Niemiec, którą kilka razy spotkaliśmy podczas tego wyjazdu. Od włoskiego buta dzieli nas już tylko osiem godzin usypiającego bujania.
Szósta rano. Dobijamy do portu w Livorno. Ponieważ miasteczko leży zaledwie 20 km od Pizy, sprawdzamy, czy tamtejsza krzywa wieża jest naprawdę krzywa, a następnie ruszamy do domu.
Na powrót przeznaczyliśmy trzy dni, decydując się jechać dokładnie tą samą trasą, nocując na tych samych, sprawdzonych już kempingach.
Sardynia jak dopłynąć
Według mnie najlepszym sposobem zdobycia szczegółowych informacji na ten temat są strony internetowe przewoźników, np:
Moby Line – www.mobylines.it,
Tirrenia – www.tirrenia.it czy
Sardinia Ferries – www.sardiniaferries.com
Polskich pośredników można odpalić w kosmos. .
Klimat
Najlepszym czasem na odwiedziny Sardynii jest maj. Temperatury zazwyczaj nie przekraczają 25 stopni C, choć wysoko w górach lub wieczorem na plaży może być dość chłodno. Maj jest porą deszczową i często zdarzają się przelotne, ale bardzo intensywne deszcze. Lato jest suche i bardzo gorące.
Paliwo
Stacje benzynowe są w niemal każdym miasteczku. Większość z nich ma sjestę w godzinach 13-17. Nie na wszystkich można płacić kartą.
Jak się poruszać
Na wyspie dominują kręte, wąskie jezdnie, na których często snują się rolnicy w Fiatach Uno lub na traktorach. Jedyny wyjątek stanowi dwupasmowa droga szybkiego ruchu, łącząca północną i południową część wyspy, oraz drogi wokół dużych miast. Sporo uwagi należy zachować na bocznych drogach. Chodzące po nich owce i kozy nie są niczym nadzwyczajnym. W wiejskich rejonach często można natknąć się na stada dzikich świń.
Gdzie spać
Jeśli podróżujecie większą grupą, opłaca się wynająć bungalow z prysznicem i aneksem kuchennym. Trzeba jednak pamiętać, że spora część kempingów jest otwierana dopiero po 15 maja. Nie dajcie się skusić kolesiom gwarantującym superwarunki za niską cenę. W większości przypadków zamiast domku dostaniecie rozpadającą się przyczepę kempingową. Na szczęście Sardynia żyje z turystów, więc o znalezienie odpowiedniego kempingu nietrudno.
Mapy
Podczas planowania wyjazdu korzystaliśmy z mapy wydawnictwa Euro Cart o skali 1: 300 000 oraz z przewodników przywiezionych przez znajomych. W biurach informacji turystycznych, znajdujących się tylko w głównych miastach, bez problemu można kupić mapy regionu.
Strony www
Podczas planowania wyjazdu warto skorzystać z informacji zawartych na stronie www.byguide.com. Znajdziecie tu wiadomości dotyczące połączeń promowych, kempingów oraz imprez.